Home Mam stenty Porady Czy izolacja społeczna wpływa negatywnie na zgony sercowo-naczyniowe?

Czy izolacja społeczna wpływa negatywnie na zgony sercowo-naczyniowe?

Ostatnie miesiące były dla nas wszystkich trudne a i co do przyszłości mamy wiele obaw. Epidemia, związane z nią ograniczenia, niepewności, napięcia na różnym tle i w różnych obszarach, daleko idące konsekwencje dla różnych obszarów życia społecznego, wywróciły do góry nogami nasz świat kwestionując wiele rzeczy, co do których pewności byliśmy do tej pory przekonani. Jest wiele fake newsów wokół pandemii, jest ona wykorzystywana jako narzędzie walki politycznej, ekonomicznej, walki o umysły ludzi. W tym świecie niepewności i wątpliwości do których także jednak przyznaje się uczciwie nauka, łatwo z powodu lęków pojawiać się głosicielom objawionych prawd, którzy arbitralnie zagospodarują wszystkie nasze wątpliwości i w sposób prosty wyjaśnią rzeczywistość.

W tym kontekście w różny sposób eksplorowane są informacje na temat na przykład ogólnej śmiertelności w porównaniu do analogicznego okresu poprzedniego roku. Co to wszystko oznacza, jak się w tym wszystkim odnaleźć, gdzie leży prawda, jak to w końcu jest z tym wszystkim?


Dzisiaj za portalem Medscape chcielibyśmy przedstawić Państwu informacje na temat wpływu izolacji społecznej na ryzyko zgonów sercowo-naczyniowych i skomentować w ich kontekście bieżącą sytuację. 

Wyniki tej analizy przedstawiono w trakcie 6 kongresu Europejskiej Akademii Neurologii w 2020 roku.

W badaniu tym analizą objęto 4139 osób, ze średnią wieku 59 lat w momencie rekrutacji. Badanie miało charakter obserwacyjny, średni czas obserwacji wynosił 13.4 roku, a pacjenci w momencie włączania do badania nie mieli rozpoznanej żadnej choroby sercowo-naczyniowej. Ciekawie wyglądały też liczby bezwzględne – 501 osób wskazywało brak wsparcia instrumentalnego, 659 brak wsparcia emocjonalnego, 907 brak wsparcia finansowego. 309 osób wskazało brak społecznej integracji. 

W badaniu tym kwestię tzw. izolacji społecznej rozpatrywano klasycznie, uwzględniając tzw. wsparcie instrumentalne (tj. dostęp do konkretnej pomocy przy codziennych czynnościach, jak np. pomoc w zakupach), wsparcie emocjonalne oraz wsparcie finansowe. W ocenie pacjentów uwzględniano także także poziom tzw. integracji społecznej uwzględniający np. przynależność osób do lokalnych grup społecznych, religijnych, politycznych, udział w grupach sportowych itp. Ten parametr na potrzeby analiz indeksowano w specjalny sposób. 

Wyniki wieloletniej obserwacji, po uwzględnieniu raportowanego przez pacjentów wsparcia społecznego oraz takich czynników jak wiek, płeć wykazały, że element wsparcia społecznego był istotnie związany ze zwiększonym ryzykiem sercowo-naczyniowym w sensie występowania tzw. zdarzeń sercowo-naczyniowych (tj. zawałów serca, udarów mózgu) oraz całkowitej śmiertelności. To ryzyko względne wynosiło 47%. 


Te dane na pewno budzą niepokój w obecnych czasach i stały się dla części lekarzy punktem wyjścia do dyskusji o potencjalnie niekorzystnych, długoterminowych następstwach izolacji społecznej w czasach koronawirusa. Tymczasem nas zaskakują dane o mniejszej ilości zgonów, o tym, że spada liczba zabiegów kardiologii interwencyjnej. Pojawiają się pytania co się dzieje z tymi pacjentami, co się dzieje z pacjentami onkologicznymi itd. Z pewnością z perspektywy czasu spojrzymy na sytuację z większym dystansem i będziemy dysponować większą ilością danych precyzyjnie rozstrzygających co się naprawdę wydarzyło i jakie były tego długoterminowe konsekwencje.

We Włoszech na przykład w trakcie szczytu epidemii zachorowań na koronawirusa ilość przyjęć do szpital z powodu zawałów serca STEMI spadła o 27% w porównaniu do analogicznego tygodnia w 2019 roku, a w przypadku zawałów serca NSTEMI pdsetek ten wynosił 65%. W przypadku niewydolności serca liczba pacjentów przyjmowanych do szpitali spadła o 47% a w odniesieniu do migotania przedsionków o 53%. Co więcej śmiertelność szpitalna w przypadku pacjentów z zawałem STEMI potroiła się do 14%, a w przypadku pacjentów z wirusem wynosiła 29%. Gdzie się podziali pozostali pacjenci, czy może części z nich po prostu nie było, bo zmieniło się życie?


I tu właśnie chciałbym podzielić się osobistą refleksją w  kontekście przytoczonego badania. Z pewnością jeśli pomyślimy o izolacji społecznej w czasach przed koronawirusem każdy z nas intuicyjnie zgodzi się z tymi danymi. Czy natomiast na pewno mają one proste przełożenie na obecną sytuację? Nie mam już tutaj takiej pewności, przy czym zaznaczam, że opieram się tutaj na swojej intuicji (a ta męska jak wiadomo nie umywa się w żaden sposób do tej kobiecej).

Izolacja związana z koronawirusem przełożyła się bez wątpienia na tempo życia – na ulicach nie mieliśmy przez chwilę korków i pędzących w nich „emocjonalnie”, spóźnionych, zdenerwowanych ludzi, z których część dostawała zawałów serca. Właśnie ten codzienny pęd życia, pośpiech, spóźnienie, otoczenie nastawione na coraz szybsze i szybsze załatwianie spraw, to wszystko napędzało nasze organizmy dodatkowym napięciem przekładającym się na psychofizjologiczne napięcie naszego ciała. I choć bez wątpienia czasy korona-epidemii przyniosły nowe wyzwania i nowy charakter stresu (pojawiła się niepewność, strach przed następstwami ekonomicznymi), to może jednak z racji zwolnienia, które wszyscy odczuliśmy, całkowity bilans wypada in plus. Pamiętajmy, że następstwa sytuacji stresujących, zwłaszcza tej kategorii, z wielopłaszczyznowymi następstwami, możemy rozpatrywać na kilku poziomach: na poziomie psychologicznym (następstwa dla mnie jako osoby), społecznym (następstwa dla tego jak ja jestem postrzegany przez innych i jakie stąd wynikają dla mnie konsekwencje) i fizjologicznym (jakie są tego następstwa dla mojego ciała). O ile pewne sytuacje stresujące na poziomie psychologicznym możemy postrzegać w kategoriach sukcesu, o tyle na poziomie społecznym możemy widzieć je jako przegrane, a na poziomie fizjologicznym ich efekt będzie dla naszego organizmu negatywny. O złożonościach tego problemu pisaliśmy poprzednio we wpisie poświęconym korona-stresowi w korona-czasach. 

Wracając jednak do naszej sytuacji. Zwolnienie tempa życia przy wszystkich związanych z nim ograniczeniach wygląda jednak inaczej ze względu na powszechność tego zjawiska (doświadczamy go jako większa społeczność, na poziomie krajów, kontynentów, to nie jest doświadczenie unikalne w skali lokalnej) oraz ze względu na możliwości komunikacji i spędzania czasu ze sobą jakie daje nam współczesna technologia. Wyobraźmy sobie jak by to wszytko wyglądało w czasach bez takich możliwości technologicznych: bez internetu, komunikatorów, mediów streamingowych itd. itp. Na pewno przetrwalibyśmy bo zawsze sobie radziliśmy, czy jednak stres związany z takim wydarzeniem byłby większy? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, niech każdy z nas się zastanowi i sam sobie na nie odpowie.

Uważam, że interpretacja kwestii śmiertelności w czasach koronawirusa nie jest ani łatwa, ani prosta. Ale czy to może nie jest tak, że ta czerwona kartka jaką dostaliśmy od świata po to, spowodowała mimo wszystkich obciążeń, że się po prostu zatrzymaliśmy w pędzie ku lepszemu światu, w pędzie, który jednak niósł ze sobą większe ryzyko zdrowotne? 

Jak wspomniałem, na twarde dane poczekamy jeszcze jakiś czas, ale czy na pewno to „załamanie” linii życia jakie się przydarzyło w związku z epidemią musi mieć tylko negatywne następstwa?


Pokaż więcej powiązanych artykułów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź także

Co z tymi statynami – dlaczego nie straszą nas beta-blokerami?

Gdziekolwiek nie spotykam pacjentów to zawsze w przypadku leczenia zaburzeń lipidowych poj…