Home Wiadomości Leki to CHEMIA – kilka uwag o chemii z natury

Leki to CHEMIA – kilka uwag o chemii z natury

Czasami jest ciężko kiedy pacjent rozpoczyna pertraktacje dotyczące ilości stosowanych leków. O ile idą one w kierunku łączenia preparatów czy też idą za tym różne względy praktyczne, w tym wyrzucanie czegoś co nie jest niezbędne – ok, jestem jak najbardziej za.
Ale jak słyszę „(…) wie pan, im mniej chemii tym lepiej (…)” to przyznam – odpadam, wyrzuca mnie na orbitę frustracji i złości, choć… nie dziwię się też pacjentom w takich sytuacjach mając świadomość co dzieje się w tzw. 'internetach’.


Zacznijmy od słowa „chemia” w odniesieniu do leków. Z tym słowem jest trochę jak ze słowem „CHORY”, którego osobiście nie znoszę, nienawidzę wręcz i kiedykolwiek słyszę z ust personelu medycznego to dostają białej gorączki. Natłok negatywnych skojarzeń, negatywnych emocji, ograniczeń itd., które wiążą się z tym słowem wprost poraża. Tak wyobrażam sobie, że gdyby ktoś przez przypadek potraktowałby mnie takim słowem (pewnie po niektórych dyżurach wyglądam na kwalifikującego się), to z miejsca bym zachorował. O ile jednak nie jestem zwolennikiem przesadnego przypisywania tylko i wyłącznie słowom omnipotentnego wpływu na rzeczywistość, o tyle jednak doceniam i dostrzegam sytuacje kiedy nieodpowiednio użyte słowa wpływają na delikatnie rzecz ujmując nieadekwatne postrzeganie rzeczywistości. 

I tak samo jak moim zdaniem ma to miejsce w przypadku słowa „CHORY”, tak samo ma to miejsce w przypadku słowa „CHEMIA” w odniesieniu do leków. 


Moim zdaniem, acz zaznaczam popartym praktyką w tym zakresie, dla wszystkich bez wyjątku pacjentów użycie tego słowa w odniesieniu do leków ma charakter wybitnie pejoratywny, nacechowany silnie negatywnie. Chemia to:

samo zło,

syf,

coś co cię dobije,

wykończy,

zamiast wyleczyć wpędzi w uzależnienie,

wygeneruje działania uboczne,

nie pomoże tylko zaszkodzi,

rozreguluje organizm itp. itd – to tylko niektóre przytoczone z życia komentarze w tym temacie.

Chemia w tym sposobie opisywania rzeczywistości to w oczywisty sposób przeciwieństwo czegoś naturalnego, pochodzącego od natury, która jak wiadomo (oczywiście piszę ironicznie) jest nieomylna w swych wytworach. I tu słowo „naturalnego” automatycznie oznacza DOBREGO, SKUTECZNEGO. Bo to co naturalne jest prawdziwe, szlachetne, spójne z naszym ciałem, nie dające żadnych działań ubocznych, stuprocentowo efektywne itd. – cud, miód, ultramaryna. 


No dobrze, ale spójrzmy po krótce, bez szczególnego zacięcia historycznego na farmakoterapię – wiemy, że jej początki sięgają mikstur opartych na roślinach – jednak paradygmat naukowy (niestety tak powszechnie dziś kwestionowany) oraz rewolucja przemysłowa doprowadziły nas do wniosku, że pewne substancje (w tym leki), możemy otrzymywać na skalę przemysłową w sposób tańszy (przez to powszechnie dostępny), powtarzalny (przez to nalewka zza góry X nie działa jak ta zza góry Y, ale zawarta w nich substancja Z w tabletce przy pewnym stężeniu zawsze działa) i przy tym eliminowaliśmy unoszący się długo na wszelkimi formami zielarstwa czy naturoterapii ferment ceremoniału czy różnych form religijności, które niejednokrotnie w braku działania „leku” widziały formę karzącej ręki nadprzyrodzonych sił. I niby świetnie – droga to raju na ziemi niemal jeśli chodzi o farmakoterapię – będzie bez zanieczyszczeń, taniej, szybciej, skuteczniej itd. Ale nie – nie, bo to CHEMIA.


Swoją drogą wśród amatorów naturalnych preparatów nie widzę stwierdzenia, że w przeszłości tzw. naturalne preparaty mogły nie działać, mogły powodować działania uboczne w tym zgony, czy mogły powodować nasilenie objawów choroby – oczywiście nie, wszystko i zawsze było ok – żyjemy wspomnieniami obrazów książek czy z filmów, w których one zawsze i wszędzie działały ze 100%ową skutecznością i aż dziw bierze, że komuś w ogóle przyszło do głowy zabierać się do roboty nad wyszukiwaniem oczyszczonych wersji tego co jest w naturze. Tak na marginesie jeśli ktoś z Państwa ma ochotę przekonać się o prawdziwości przytoczonych w poprzednim zdaniu założeń o skuteczności leczenia naturą, można wybrać do wielu krajów na świecie (czy to Afryki czy Azji), gdzie wszystkie choroby nadal leczy się w ten sposób. Tam bez problemu na własnej skórze można doświadczyć tych cudów. Sam pamiętam jeszcze tak a propos postępu w dostępności różnych form farmakoterapii, jak jako małe dziecko dostawałem zastrzyk z antybiotykiem w pośladek (oj tak, płakałem tak, że pamiętam po ponad 40 z kawałkiem latach), a dziś zawiesinka w tym antybiotykiem ma różne smaczki.

Ale, żeby nie zagalopować się w czystej wspomnieniowej publicystyce, przejdę do dalszych uwag, które wpinam z przyświecającą mi zasadę – unikajmy fundamentalistów po obu stronach barykady (niestety mamy ich aż nadto po obu stronach w mojej ocenie). 

Otóż – przyjmijmy do wiadomości, że dostępność czystej formy substancji chemicznej pod postacią leku to niesamowite osiągnięcie naszego gatunku. Tak, i przyznajmy to wprost – inspirowane naturą lub wręcz od niej zaczerpnięte. I jako dzieci natury mamy od niej plenipotencję na rozwijanie tego w ten właśnie sposób.

Wiele leków przepisywanych na świecie pochodzi od roślin czy innych organizmów, albo w formie bezpośredniej albo w formie pochodnej. Przykłady takich leków to digoksyna, chinidyna, winkrystyna, kolchicyna, atropina czy kodeina.

Proszę pamiętać o aspirynie (znajdowana przecież w korze wierzby). Wiele substancji to produkty pochodne tego znajduje się w tzw. naturze jak np. azytromycyna (chyba każdy kojarzy ten antybiotyk), czy acyclovir. To natura była dla nas źródłem inspiracji kiedy odrywaliśmy penicylinę czy jeden z pierwszych leków na … cholesterol. Tak, STATYNY dzielimy chociażby w następujący sposób – naturalne, półsyntetyczne pochodne naturalnych statyn i syntetyczne statyny. Ale to właśnie natura dała nam mewastatynę (substancje wydzielaną przez grzyby- nota bene zespół, który dokonał odkrycia przebadał ponad 6 tysięcy gatunków!) – pierwszą statynę! Wprowadzona w 1987 roku do leczenia lowastatyna to – produkt pochodzenia naturalnego. Simwastatyna czy prawastatona to pochodne syntetyczne produktów naturalnych. A takie preparaty jak rosuwastatyna, pitawastatyna czy atorwastatyna to preparaty w pełni syntetyczne, ale jak najbardziej inspirowane, tu ukłon w kierunków „chemików” NATURĄ!

Nowe wersje powstawały dlatego, że te starsze były mniej skuteczne lub „siały” działaniami ubocznymi. Mało tego – był taki preparat jak ceriwaystatyna, która została wycofana z rynku z powodu częstości działań ubocznych.


Ok – jestem pewien, że mimo to wiele osób nadal będzie obstawać przy swoim kwestionując farmakoterapię jako samo zło w opozycji do jakkolwiek rozumianej naturoterapii, ale we mnie to zawsze budzi delikatny uśmiech jak w pracowni hemodynamiki wykonuję zabieg angioplastyki balonowej (w pewnych wskazaniach) balonem, który pokryty jest paklitakselem – substancją jak najbardziej pochodzenia naturalnego. 

Ale STOP. Musimy wspólnie racjonalnie podejść do tematu – nie jestem zwolennikiem absolutyzowania farmakoterapii – ona ma sens tam, gdzie są wskazania, ale przypinanie jej łatki „CHEMII” ze wszystkimi pejoratywnymi konotacjami jest absurdalne i co najważniejsze w praktyce klinicznej prowadzi do realnych problemów jak chociażby nieprzestrzeganie farmakoterapii ze wszystkimi tego konsekwencjami, ale także powiedziałbym bardziej subtelnymi choć realnymi problemami.

Przykładem tutaj jest efekt nocebo, opisany na łamach Akademii Pacjenta https://akademiapacjenta.pl/2023/04/11/co-z-tymi-statynami-dlaczego-nie-strasza-nas-beta-blokerami/ – czasami sama świadomość pacjenta, że przyjmuje statyny powoduje istotnie większy odsetek postrzeganych działań ubocznych.


Ojej – długo można pisać, ale proponuję w podsumowaniu na tym etapie nastepujące konkluzje:

  1. Kwestia zdrowia i choroby w świecie stechicyzowanej medycyny to nadal świat wielowymiarowych interakcji, których niejednokrotnie nie jesteśmy w stanie nawet skwantyfikować. Nasz obowiązek to wykorzystywać na rzecz zdrowia to co daje nam nauka w jak najlepszy sposób.
  2. Walczmy z określeniem „CHEMIA” w odniesieniu do leków, a przynajmniej podnośmy i kwestionujmy funkcjonujące w tym kontekście pejoratywne skojarzenia – są niesprawiedliwe i niosą spore ryzyko efektu nocebo.
  3. Świat nie jest zero-jedynkowy. I medycyna nie jest w tym przypadku wyjątkiem. Nikt nie narzeka, że ocena gospodarki czy kursu walut nie jest precyzyjna, nikt nie narzeka, że od czasu wali się most, spada samolot, runie budynek, chybione są prognozy pogody, przewidywania geopolityczne itd. co przecież także wiąże się z istnieniami ludzkimi. Ale w pewnych kontekstach, z resztą zrozumiałych i wymagających przepracowania z pacjentami i ich bliskimi, nagle oczekuje się od medycyny pełnej skuteczności, omnipotencji bez żadnych działań ubocznych. A tak NIE JEST, przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale działanie uboczne leku nie jest przesłanką do odrzucenia idei leczenia.

Swoją drogą – wiecie, że ryzyko wystąpienia ciężkiego uszkodzenia mięśni i nerek w przebiegu leczenia statynami jest niższe niż ryzyko … wypadku samochodowego?


I tak jeszcze z innej bajki – czekam niecierpliwie na to co przyniesie przyszłość w świecie medycyny – czy wiecie, że właśnie dziecko u którego wyleczono chorobę genetyczną kiedy było jeszcze w łonie matki, właśnie skończyło 3 lata i nie wykazuje oznak choroby? A chodzi o rdzeniowy zanik mięśni!! Możemy dokonywać cuda, one są już tu za zakrętem naszych ludzkich małości, tylko zabierzmy się za przywracanie odpowiedniego miejsca rzetelnej nauce i budowaniu świata, w którym pieniądze pójdą na to, a nie na inne rzeczy.

Z pozdrowieniami i oczywiście jak zawsze z przyjęciem osobistej odpowiedzialności za popełniony wpis, dr Rafał Sztembis. 

Pokaż więcej powiązanych artykułów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Sprawdź także

Niezwykła pompa, czyli LVAD

Co to jest LVAD? Skrót pochodzi od angielskich słów: left ventricle assist device, czyli w…